Zdjęcie Centrum Medyczno-Diagnostyczne


 

Medycyna z księgarskiej półki

Joanna Kryńska Tomasz Marzec „Onkolodzy. Walka na śmierć i życie”

 

„Każdy z nas prawdopodobnie trafi kiedyś do kogoś z nich. Niekoniecznie jako pacjent, możliwe, że towarzysząc w czasie wizyty komuś z bliskich. Nie będzie to zapewne spotkanie łatwe, bo w Polsce rak nadal budzi przerażenie, a onkolog kojarzy się ze złymi wieściami i długotrwałym, ciężkim leczeniem. Statystyki są jednak nieubłagane, w najbliższych latach podjąć to leczenie będzie musiało ponad sto siedemdziesiąt tysięcy nowych pacjentów rocznie, bo do takiego poziomu wzrośnie liczba osób chorujących na nowotwory. Na spektakularny przełom w medycynie na razie się nie zanosi, więc leczenie ich nadal będzie procesem bardzo trudnym.”

To nie jest zwykła choroba, a oni nie są zwykłymi lekarzami – mówią Joanna Kryńska i Tomasz Marzec, autorzy książki „Onkolodzy” we wstępie. Książka jest zapisem ośmiu rozmów z tymi, którzy są najbliżej najgroźniejszej choroby współczesnego świata – onkologami.

Wśród rozmówców znalazły się znane i szanowane w całym kraju nazwiska: dr n. med. Jerzy Giermek, dr n. med. Dariusz Godlewski czy dr n. med. Łukasz Talarek. Każda rozmowa pokazuje czytelnikowi kawałek świata, który z pozoru jest nam zupełnie obcy. W codziennej prozie życia, kiedy jesteśmy zdrowi, nie zastanawiamy się jak wygląda życie chorego na nowotwór. Wiemy doskonale, że staramy się wypierać te myśli z głowy i unikać rozmyślań tak długo jak tylko to możliwe. Kiedy zaskoczy nas choroba, czy też zachoruje ktoś z naszych bliskich, dopiero wtedy zaczynamy wnikać do obcego nam dotąd świata. Wciąż jednak, jest to perspktywa pacjenta. Czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się, jaką perspektywę ma lekarz onkolog? Codziennie mierzy się z przekazywaniem pacjentom najtrudniejszych informacji, walczy o życie pacjentów, stara się zrobić wszystko co w jego mocy, często wiedząc, że niewiele już pozostało możliwości. Co czuje lekarz po dniu pracy w takich warunkach? Czy wraca do domu i spokojnie je kolacje i bawi się z dziećmi? Czy jeszcze czuje cokolwiek wobec pacjentów? Ta lektura to głos lekarza. Lekarza, który jest przede wszystkim człowiekiem. Zachęcamy każdego do lektury, zarówno tych, którym stanął na drodze nowotwór, ale także tym, którzy chcieliby poznać prawdziwych bohaterów i oswoić demony.

To żołnierze frontowi. Od lat na ich froncie bez zmian. Wróg atakuje każdego roku około stu siedemdziesięciu, stu osiemdziesięciu tysięcy z nas, także dzieci. Co roku jedno średniej wielkości polskie miasto zachoruje więc na raka. Każdy z tych tysięcy chorych trafi do jednego z nich, a jest ich zaledwie pięciuset. Onkolodzy – ludzie codziennie stający oko w oko z jednym z najtrudniejszych medycznych wyzwań i odpowiadający pacjentom na pytania, których nikt nie chce słyszeć. Nam opowiedzieli między innymi czy sami boją się raka, czy da się oswoić ze śmiercią i jak rozkłada się ją na raty. I co robią, żeby nie zwariować od swojej pracy.

(Z opisu wydawcy)

Wydawnictwo The Facto, 2016

 

Zdjęcie Centrum Medyczno-Diagnostyczne

Badania prenatalne – szansa czy zagrożenie?

Rozmowa z prof. dr hab. n. med. Romualdem Dębskim, ginekologiem-położnikiem i endokrynologiem ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie

Panie profesorze, proszę wyjaśnić naszym czytelnikom, czym są badania prenatalne i czemu one służą?

Badania prenatalne (nieinwazyjne i inwazyjne) mają na celu określenie prawidłowości rozwoju płodu przed jego urodzeniem. W zasadzie każde badanie można określić tym mianem – położenie dłoni na brzuchu pacjentki też jest takim badaniem, podobnie jak każde badanie głowicą ultrasonografu czy zapis RTG. Badania prenatalne powinny być rekomendowane każdej kobiecie w ciąży. Niestety, w Polsce tak nie jest.

Wrócimy jeszcze do tej kwestii. Tymczasem proszę scharakteryzować grupę badań nieinwazyjnych i inwazyjnych.

Do nieinwazyjnych badań prenatalnych zaliczamy USG genetyczne, które obejmuje wstępną ocenę wszystkich narządów płodu, ale przede wszystkim podczas tego badania oceniana jest przezierność fałdu karkowego oraz obecność kości nosowej. USG genetyczne umożliwia wykrycie u dziecka  niektórych chorób genetycznych, np. zespołu Downa, Edwarda lub Turnera, ale także wady wrodzone, jak bezmózgowie, wady serca, rozszczep wargi lub kręgosłupa, wodogłowie oraz karłowatość.

Innym nieinwazyjnym badaniem prenatalnym jest tzw. test PAPP-A, którego celem jest wychwycenie aberracji chromosomowych w komórkach.  Wykonuje się go pomiędzy 10 a 14 tygodniem ciąży jako badanie przesiewowe (głównie w kierunku wykrycia u płodu predyspozycji do zespołu Downa, ale też innych chorób). Polega ono na ocenie biochemicznych parametrów krwi matki oraz ocenie parametrów ultrasonograficznych płodu. Test PAPP-A jest odpowiedni dla pacjentek w każdym wieku, okazuje się bowiem, że około 70% dzieci z zespołem Downa rodzą kobiety przed 35 rokiem życia. W wielu cywilizowanych krajach test PAPP-A stanowi standardowe badanie, wykonywane u każdej ciężarnej kobiety. W Polsce, w związku z tym, że temat badań prenatalnych często jest wykorzystywany jako  oręże w walce politycznej, a z drugiej strony NFZ oszczędza na czym tylko może, test ten dostepny jest bezpłatnie tylko dla kobiet po 35 roku życia oraz tych, w których rodzinie wystąpiły przypadki chorób genetycznych.  W tym miejscu należałoby podkreślić, że na podstawie wyniku testu PAPP-A  lekarz podejmuje decyzję  o ewentualnym skierowaniu na inwazyjne badania prenatalne.  

Kolejnym badaniem z grupy badań nieinwazyjnych jest tzw. badanie połówkowe, wykonywane ok. 20 tygodnia ciąży, przy pomocy którego określamy formę anatomii płodu. Jeśli w tym okresie rozwoju płodu nie znajdziemy żadnych nieprawidłowości, to prawdopodobieństwo pojawienia się wad w późniejszym czasie jest bardzo małe. Oczywiście mogą one wystąpić, na przykład wodogłowie, ale ogromna większość nieprawidłowości strukturalnych jest do wykrycia ok. 20 tygodnia ciąży.

W ostatnich latach pojawiła się nowa metoda, polegająca na oznaczeniu materiału genetycznego płodu, który można znaleźć w surowicy krwi matki. Badane jest DNA, czyli wolny, pozakomórkowy DNA pochodzenia płodowego, którego małe ilości przechodzą do krwiobiegu matki. Oznaczenie wykonywane jest ok. 10 12 tygodnia ciąży. Są dwa ośrodki na świecie, które przeprowadzają tego rodzaju testy. Próbki krwi ciężarnej Polki trafiają zatem albo do USA, albo do Hongkongu. Są to badania – póki co – bardzo drogie, ale w najbliższej przyszłości na pewno podobne ośrodki pojawią się w Europie, w tym w Polsce. Ten test jest o tyle cenny, że pozwala wychwycić aberracje chromosomowe na bardzo wczesnym etapie rozwoju płodu bez konieczności badań inwazyjnych.

Jeśli chodzi o diagnostykę inwazyjną, to pojęcie to odnosi się do działań, podczas których pobieramy materiał pochodzenia płodowego. Do tej grupy badań zalicza się trzy podstawowe zabiegi:

Biopsja trofoblastu (kosmówki), która polega na pobraniu fragmentu kosmówki pod kontrolą USG. Odbywa się to albo przez nakłucie igłą powłok brzusznych lub przez pochwę (przez cewnik wprowadzany przez szyjkę do macicy). Tak uzyskany materiał poddaje się badaniom genetycznym. Badanie kosmówki można wykonać już między 11 a 14 tygodniem ciąży. Zaletą tego badania jest stosunkowo wczesne wykrycie wad płodu. 

Amniopunkcja – badanie  wykonuje się w 13-19 tygodniu ciąży. Przy pomocy ultrasonografu ustala się położenie dziecka, a następnie igłą nakłuwa się pęcherz płodowy i strzykawką pobiera się płyn owodniowy. W pobranym płynie znajdują się komórki płodu pochodzące z owodni, ze skóry, układu moczowo-płciowego i pokarmowego. Na specjalnej sztucznej pożywce zakłada się ich hodowlę in vitro, a po ich namnożeniu wykonuje się badanie zestawu chromosomów dziecka, czyli określa jego kariotyp.

Kordocenteza – badanie wykonuje się ok. 15-17 tygodnia ciąży. Polega ono na pobraniu krwi z żyły pępowinowej po nakłuciu jej przez powłoki brzuszne pod kontrolą USG. Pobraną próbkę krwi bada się tak samo jak u osób dorosłych.

Jakich argumentów Pan używa, zachęcając kobiety do wykonywania badań prenatalnych?

Jednym z takich argumentów jest fakt, że dzięki terapii prenatalnej już w łonie matki możemy przeprowadzać zabiegi, dzięki którym dziecko urodzi się żywe i po urodzeniu nie umrze. Nie jest to do końca terapia płodu, a działania czasowe. Ich celem jest to, by dziecko po urodzeniu trafiło do specjalistów (chirurgów dziecięcych), którzy  wyleczą określoną wadę do końca. Np. w naszym ośrodku, w ramach terapii prenatalnej, wykonujemy zabiegi rozszerzenia zastawki aortalnej w sercu płodu – jesteśmy pod względem ilości takich zabiegów drugim ośrodkiem na świecie. Po urodzeniu takim dzieckiem zajmują się kardiochirurdzy, którzy skutecznie leczą jego wadę serca, a jeszcze dwa, trzy lata temu dzieci te skazane były na ciężką niewydolność krążeniową. Dzięki terapii prenatalnej mają szansę na normalne życie.

Czy inwazyjne badania prenatalne obarczone są ryzykiem powikłań i od czego to zależy?

Jestem przekonany, że największe ryzyko polega na tym, że takich badań podejmują się niedoświadczeni lekarze, którzy albo postawią bzdurną diagnozę, albo pewne rzeczy przegapią. Oczywiście, że w przypadku diagnostyki inwazyjnej istnieje ryzyko powikłań w postaci np. uszkodzenia płodu czy jego obumarcia.  Przez lata szacowano je na poziomie 1 procenta. Na obecnym etapie wydaje mi się, że w rękach doświadczonych zabiegowców to ryzyko zostało bardzo zminimalizowane, ale nie można go wykluczyć. Jeśli nie ma konkretnych wskazań do takich zabiegów, to należy się nad tym głęboko zastanowić.

Panie profesorze, skąd biorą się wady genetyczne?

Uogólniając, wady genetyczne są konsekwencją tego, że mamy nieprawidłowe podziały komórkowe, jakie tworzą komórki jajowe, że mnóstwo, mnóstwo plemników ma nieprawidłowe układy chromosomalne. Dochodzi także do nieprawidłowych podziałów w bardzo wczesnym okresie i nagle rozwija się potrójny układ chromosomów. Nie bez wpływu jest też współdziałanie pola magentycznego i mnóstwo innych elementów, które prowadzą do tego, że część komórek jajowych i część plemników jest z założenia chora. Jeśli dojdzie do zapłodnienia, będzie się tworzył zarodek o  nieprawidłowym kariotypie. 

Jak wyglądamy na tle Europy, jeśli chodzi o wykonywanie badań prenatalnych i dostęp do nich?

Wspomniałem już o tym podczas naszej rozmowy, ale chciałem podkreślić, że we wszystkich krajach europejskich badania prenatalne są refundowane. U nas zaś ich koszty przerzucane są na ciężarną, poza nielicznymi wyjątkami.

 


Badania prenatalne pozwalają oznaczyć około 60 wad i chorób, z którymi dziecko się urodzi lub które rozwiną się później. Oto najczęstsze z nich:

  • Mukowiscydoza objawia się nieprawidłowym rozwojem komórek w układzie oddechowym i pokarmowym. Rocznie, statystycznie rzecz ujmując, rodzi się z nią w Polsce 20 tys. dzieci.
  • Fenyloketonuria (8 tys. urodzeń rocznie) to choroba przemiany materii. Szybkie wprowadzenie specjalnej diety pozwala zminimalizować skutki schorzenia.
  • Hemofilia, niedostateczna krzepliwość krwi, która obciąża 4 tys. noworodków, jest ściśle powiązana z płcią. Jeśli rodzi się córka, będzie tylko nosicielką, syn zachoruje.
  • Dystrofię mięśniową Duchenne’a, czyli postępujący zanik mięśni, dziedziczy statystycznie 6 tys. chłopców. Ale choruje tylko połowa tych, których matki są nosicielkami uszkodzonego genu.
  • Zespół Downa to najlepiej dotychczas poznana choroba dziedziczna, ściśle związana z wiekiem matki. Statystycznie rodzi się z nią 55 tys. dzieci.
  • Pląsawica Huntingtona (taniec świętego Wita) jest dziedziczona przez 4 tys. dzieci. Objawia się niekontrolowanymi ruchami oraz narastającym otępieniem. Uszkodzenie mózgu z czasem prowadzi do głębokiej demencji.
  • Zespół Turnera – jest to choroba genetyczna kobiet spowodowana nieobecnością we wszystkich lub niektórych komórkach organizmu jednego z dwóch chromosomów płciowych X. Dziewczynki oraz kobiety z taką wadą są zazwyczaj niskie, mają płetwiastą skórę po obu stronach szyi, nie mają owłosienia pachowego i łonowego, mogą mieć poważnie niedorozwiniętą pochwę, macicę i piersi. Chora może mieć również poważne wady oczu, zwężenie aorty, niedorozwój psychiczny.
  • Zespół Edwardsa – wywołany jest trisomią chromosomu 18. Upośledza rozwój umysłowy i fizyczny – wady serca, nerek, palców. Dotknięte schorzeniem dzieci rzadko przeżywają ponad 6 miesięcy.

(cyt za: www.poradnikzdrowie.pl)

Prof. dr hab. n. med. Romuald Dębski

Wieloletni Kierownik Kliniki Położnictwa i Ginekologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Szpitalu przy ul. Czerniakowskiej 231, a obecnie w Szpitalu Bielańskim w Warszawie. Specjalista w zakresie położnictwa, ginekologii, endokrynologii, ultrasonografii i diagnostyki prenatalnej. Zajmuje się prowadzeniem ciąż wysokiego ryzyka, diagnostyką i terapią płodu, diagnostyką i terapią zaburzeń hormonalnych u kobiet, wykonuje pełen zakres operacji ginekologicznych, w tym operacje onkologiczne. Wykonuje inwazyjne badania prenatalne (biopsja kosmówki, amniopunkcja oraz kordocenteza). Wykładowca na kursach specjalizacyjnych dla lekarzy, kursach ultrasonograficznych oraz sympozjach naukowych. Posiada certyfikat USG Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, Polskiego Towarzystwa Ultrasonograficznego oraz Fetal Medicine Foundation. Autor i redaktor naukowy licznych podręczników z zakresu położnictwa i ginekologii, endokrynologii ginekologicznej i diagnostyki.

Zdjęcie Centrum Medyczno-Diagnostyczne

Mam łaskę spotykania pięknych ludzi

Rozmowa z dr n.med. Mariolą Kosowicz, kierownikiem Zakładu Psychoonkologii w warszawskim Centrum Onkologii im. Marii Curie-Skłodowskiej.

Pani doktor, w jakich okolicznościach podjęła Pani decyzję o specjalizacji z psychoonkologii?

Taki moment nastąpił jeszcze na studiach. Kiedy w ramach studiów odbywałam staż w Instytucie Psychiatrii i Neurologii  opiekujący się nami lekarz stwierdził, że widzi mnie w onkologii. Że mam ku temu szczególne predyspozycje i tak to się zaczęło.  

Jak zmieniła się psychoonkologia na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat?

Zmieniła się bardzo. Przede wszystkim zmieniła się świadomość społeczeństwa. Dziś psycholog czy psychiatra nie jest traktowany jak zło konieczne, tylko ktoś, kto może nam realnie pomóc. Do kogo warto się zwrócić w chwili rozpaczy, smutku, załamania czy lęku. Do naszej poradni dzwoni mnóstwo osób – bliskich i przyjaciół ludzi chorych na raka, którzy takiej pomocy dla nich szukają. Jest sporo ośrodków i fundacji, oferujących wsparcie psychologiczne czy psychiatryczne dla osób dotkniętych przewlekłą chorobą. Media też podnoszą coraz śmielej ten temat, burząc fałszywe stereotypy. Cieszy mnie również fakt, że wielu młodych ludzi chce specjalizować się w psychoonkologii.   

Kto częściej do Pani przychodzi: pacjenci cierpiący na raka czy ich bliscy?

Bardzo często przychodzą pacjenci z kimś bliskim z rodziny. Zdarza się, że bliski dołącza do chorego w trakcie terapii. My również często prosimy chorych, by na kolejną wizytę przyszli ze osobą wspierającą. Dzisiaj miałam  spotkanie z małżonkami, podczas którego mówiliśmy o tym, jak należy rozmawiać z dzieckiem o chorobie mamy i o jej zbliżającej się śmierci. 10-letni synek mojej pacjentki powiedział jej przed kilkoma dniami: „Mamo, ja nie chcę cię stracić”. Wspólnie z jego rodzicami rozważaliśmy tę sytuację. To są bardzo trudne i delikatne rozmowy, ale bardzo potrzebne.     

Z jakimi emocjami najtrudniej sobie poradzić w  momencie diagnozy choroby nowotworowej i od czego to zależy?

To jest bardzo indywidualna sprawa. W większości przypadków pojawia się paraliżujący strach i przerażenie, bo diagnoza choroby nowotworowej  w bardzo istotny sposób zaburza  poczucie bezpieczeństwa. Człowiek wchodzi w machinę leczenia, zostaje wytrącony ze swoich ról społecznych i zadań, którymi żył na co dzień. Nasze reakcje na chorobę w dużej mierze zależą od naszej konstrukcji psychicznej, wychowania w domu, procesu socjalizacji. Ważne jest w tym momencie również to, czy mamy wsparcie w osobach bliskich czy przyjaciół, czy nasz relacje z lekarzem prowadzącym są satysfakcjonujące. Istotne jest również to, na jakim etapie jest choroba. Prawdę o chorobie szczególnie trudno jest przyjąć osobom, które zakładają, że wszystko będzie dobrze. Kiedy pojawia się nawrót choroby, ich świat się gruntownie rozsypuje. Czują się oszukane. Nie wiedzą, czego się chwycić. Ale jest gros pacjentów, którzy bardzo dobrze i mądrze potrafią sobie z taką sytuacją poradzić, jasno formułując swoje oczekiwania i afirmując życie takim, jakie ono jest. 

Uczestnicząc w zajęciach rehabilitacji spotykam kobiety, które otwarcie mówią, że psycholog jest im niepotrzebny. Że muszą sobie same poradzić – z bólem psychofizycznym, lękiem, strachem, rozpaczą itp. Dlaczego odpychamy od siebie pomoc?

Jest grupa osób, które przez całe życie budują w sobie poczucie niezłomności. Są zawsze i wszędzie silne, dyspozycyjne, niezawodne. Decydują za siebie i za innych, chcą mieć na wszystko wpływ. Takim osobom bardzo trudno jest przyjąć pomoc, bo ona znaczyłaby dla nich kapitulację. Ale to nie ma nic wspólnego z siłą. Silny i dojrzały człowiek ma dostęp do swojej słabości. Przyzna się, że z czymś sobie nie radzi. Bycie silnym na siłę wynika z pozycji obronnej. W tej chwili pracuję z taką panią, która nie chce, by ktokolwiek wiedział o jej chorobie, nawet jej własne dzieci. Chorobę traktuje jako słabość, do której nie chce się przyznać.  A przecież dzięki słabościom mamy szansę się rozwijać.

Może się po prostu wstydzi się choroby, bo żyje w takim a nie innym środowisku, gdzie rak oznacza śmierć?

Też tak, niestety, bywa. Ale większość chorych wstydzi się choroby wówczas, jeśli okaleczyła ich ciało, a więc coś, co jest widoczne, co może być poddane ocenie innych.  Szczególnie dotyczy to pacjentów po operacjach głowy czy szyi oraz po amputacjach. Wiele pań po mastektomii twierdzi, że utraciły część swojej kobiecości. Czują się niepełne i bezwartościowe, ale przecież to nie pierś określa ich kobiecość. Zmiana myślenia na swój temat wymaga bardzo wiele pracy. Każdy z nas ma wypracowany obraz siebie. Kiedy następuje znacząca zmiana np. w naszym wyglądzie , to nasz mózg potrzebuje czasu na zaakceptowanie tej zmiany. 

Jakich słów nie używać, chcąc pomóc osobie chorej?

Na pewno jest to bardzo indywidualne. Część źle zareaguje na poklepanie po ramieniu i powiedzenie: Wszystko będzie dobrze”, a część zupełnie odwrotnie. Na niektórych działa maksyma: „CO cię nie zabije, to cię wzmocni”, a inni na dźwięk tych słów stają się agresywni i jeszcze bardziej zapadają się w sobie. Trzeba dużej uważności i wyczucia, by takiego wsparcia udzielać, ale też zbytnia nadopiekuńczość może zaszkodzić. Spotykam się z młodą pacjentką, której mama wyręcza ją ze wszystkiego. Nawet chce decydować o tym, co robi jej mąż i dzieci. Ona sama czuje się ubezwłasnowolniona i jeszcze bardziej pogrąża się w chorobie. O tym też trzeba pamiętać.

Z drugiej strony często zapominamy, że osoba opiekująca się chorym sama również wymaga pomocy. Nie radzi sobie fizycznie czy psychicznie, podczas gdy cała uwaga skupiona jest na chorym. Zdrowi partnerzy mają często poczucie winy, że pozwalają sobie na chwilę żalu czy niemocy. Czy słusznie?

Choroba bliskiego to nie powód, by niszczyć siebie. Żyjemy w społeczeństwie, które wymusza na nas różne role powinnościowe. Jeżeli ktoś w naszej rodzinie choruje, to powinniśmy zupełnie zrezygnować z siebie, poświęcając się wyłącznie choremu. Zmęczony opiekun jest obciążeniem dla osoby chorej. Trzeba dzielić się obowiązkami. Coraz częściej słyszę, że młodzi ludzie się organizują, gotując każdego dnia obiad dla chorego, by odciążyć opiekuna. To jest fantastyczne. Nie ma osoby, która opiekując się chorym, nie byłaby zmęczona. Ale to zmęczenie ma swoje granice.  

Jak może zadbać o siebie osoba wspierająca?

W różny sposób – przede wszystkim, co już podkreśliłam wcześniej, otworzyć się na pomoc innych. Dać sobie prawo do odpoczynku, do przeżywania przyjemności, do śmiechu. Wciąż niektórzy uważają, że jak ktoś z bliskich zachoruje, to oni nie mają prawa się śmiać, cieszyć, kochać życie… Stają się męczennikami, bo tego się od nich wymaga. Na dłuższą metę tak się nie da funkcjonować. Choroba osoby bliskiej jest już wystarczająco trudną sytuacją i nie ma powodu żeby pogłębiać cierpienie.    

Jest Pani również terapeutką rodzin. Dlaczego tak często, w obliczu choroby któregoś z partnerów, związki się rozpadają? Co zawiodło?

Na pewno nie dlatego, że ktoś zachorował. Dużo rzeczy musiało się nagromadzić, by doszło do eksplozji. W którymś momencie życia partnerzy wzajemnie siebie zawiedli – w nieuważności na wzajemne potrzeby, zapomnieli, jak ważne jest dzielenie się swoimi troskami i radościami, zbyt często chowali problemy, udając, ze ich nie ma.. W sytuacji choroby jest to ogromny sprawdzian fundamentów rodziny. Jeśli były w tym fundamencie drobne pęknięcia, to związek na pewno przetrwa i się wzmocni. Jeżeli jednak fundament był poważnie naruszony, to kryzys choroby to uwypukli.  Niedawno miałem na terapii pacjentkę, która dopiero w obliczu choroby uświadomiła sobie, jak bardzo mąż ją zawiódł, jak bardzo był przez całe życie był skupiony na sobie, podczas gdy ona podporządkowywała swoje istnienie jego oczekiwaniom i potrzebom. Kiedy chciała wspólnie z nim odebrać ważne wyniki ze szpitala, usłyszała, że on nie ma na to czasu, bo wyjeżdża na narty. W tym związku fundamenty już dawno puściły. 

Podczas niedawnej konferencji pod hasłem: „Życie bliskie śmierci”, powiedziała Pani m.in.: „Czym jestem starsza, tym ostrożniej podchodzę do tego, co wiem i co się z ludźmi (odchodzącymi z powodu choroby nowotworowej) dzieje”. Jaką prawdę chciała Pani przekazać tymi słowami?

 Czym jestem starsza, tym spokojniej reaguje na różne problemy świata. Już wiem, że na pewne rzeczy nie mam wpływu lub jest on mocno ograniczony i nie walczę. Skupiam się na tym, na co mam wpływ i z pokorą przyjmuję swoje ograniczenia. Mam poczucie, jak bardzo dużo uczę się od swoich pacjentów. Jak wiele czerpię z ich świata…

Prowadzi Pani w całym kraju szkolenia z psychoonkologii dla lekarzy i pielęgniarek. Co jest podstawą dobrej relacji z pacjentem onkologicznym?

Jest mnóstwo takich czynników. Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by zacząć od tego, że wybór zawodu lekarza czy pielęgniarki powinien odbywać się na poziomie  intelektualnym, i emocjonalnym, czyli przyszły lekarz, pielęgniarka powinni wziąć pod uwagę swoje predyspozycje do służenia ludziom, nie tylko na poziomie zdobytej wiedzy merytorycznej, ale również na poziomie rozumienia wielu zjawisk psychicznych zachodzących po obu stronach- lekarza i pacjenta. A to nie zawsze idzie ze sobą w parze. Empatyczna postawa lekarza pozwala nawiązać z pacjentem porozumienie, dzięki któremu chory człowiek nie czuje się intruzem lub petentem.  Cieszę się bardzo, że NFZ wymógł na szpitalach onkologicznych konieczność zatrudnienia psychoonkologa, choć zdaję sobie sprawę, że istnieją ośrodki, gdzie jesteśmy traktowani jak czarodzieje – przyjdziemy, coś tam naopowiadamy i koniec. Ale na szczęście to incydentalne przypadki. 

Żyjemy w czasach, w których człowiek odwraca się od pytania: jak umierać? – to Pani słowa. Czy można się przygotować na śmierć swoją i bliskiej osoby?  

Żyjemy w  bardzo niespójnym świecie, w którym z jednej strony głośno mówimy o przemijaniu wielu ludzi, a z drugiej robimy wszystko, żeby uciec od tematu śmierci. Kiedy byłam mała, o śmierci mówiło się otwarcie. Umierał dziadek, babcia, ciocia. Modliło się nad otwartą trumną. Szło się na pogrzeb i nikt nie mówił, że dziecko będzie miało traumę z tego powodu. Obecnie poszliśmy w stronę hedonizmu – wszystko chcielibyśmy mieć i nic nie stracić.. Odwracamy się od przemijania, chcemy być nieśmiertelni, więc uciekamy od myśli o śmierci, zagłuszając ją czym się da. Do śmierci bliskiej osoby czy swojej własnej przygotowujemy się każdego dnia, ale kiedy ten czas następuje, nigdy nie jesteśmy na to gotowi. Na pewno osoby, które żyją bardzo świadomie, dbają o dobre relacje z bliskimi, nie marnują życia, inaczej reagują na śmierć niż te, które uważają, że to życie przeciekło im przez palce. To, czego doświadczamy w życiu, to jest walizka, którą zabieramy na tamten świat. Jaka jest jakość tego życia, taka jest jakość naszej śmierci. Wczoraj zmarła moja pacjentka, z którą spotykałam się przez trzy lata. Najpierw się popłakałam, a później pomyślałam sobie: Boże, jakie ona pięknie żyła i umierała”. Zawsze, gdy miała rozterki mówiła:  „Pani doktor, niech mi pani powie, bo Pani wie lepiej”. Teraz ja do niej mówię: „Pani Mario, teraz Pani zna prawdę, której ja nie znam…, teraz Pani wie lepiej…”

Pani codzienna praca, ogniskująca się wokół spraw ostatecznych, na pewno ma wpływ na Pani emocje. Jak się Pani udaje utrzymać pogodę ducha i co ją warunkuje?

Przyznaję, że jestem coraz bardziej zmęczona. Może dlatego, że skończyłam półwiecze, że zostałam babcią… Kiedy jednego dnia przychodzą do mnie trzy młode osoby bez możliwości wyleczenia, a do tego odczuwam własne dolegliwości, mówię: nie mogę już dalej, ale to mija.  Często w gronie moich koleżanek z zespołu terapeutów zastanawiamy się, jaką cenę zapłacimy za pracę z ludźmi, którzy nierzadko stoją na granicy życia i śmierci.  I natychmiast sobie odpowiadamy: To jest wielki dar, że możemy towarzyszyć tym ludziom. W ich chorobie i odchodzeniu. Może dzięki temu stajemy się  bardziej uwrażliwieni na przemijanie. Często boję się, że wszystko tak szybko biegnie, że życie jest takie kruche. W związku z tym bardziej się celebruje pewne aspekty życia. Mam poczucie, że w mojej pracy spotykam pięknych ludzi. To jest wielka łaska. Bardzo pomaga mi wiara, chociaż nie zawsze się zgadzam z Panem Bogiem. Szybko jednak przechodzę od niezgody do akceptacji. Mam nadzieję, że to wszystko, z czym się tutaj spotykam, ma sens i do daje mi siłę, by dalej robić to, co robię.

 Co jest dla Pani miarą satysfakcji z Pani pracy?

Kiedy przychodzi do mnie człowiek z niepokojem w oczach, a wychodzi z blaskiem i głębokim spokojem. Chwile uświęcone łaską spokoju…

 

Dr n. med. Mariola Kosowicz – psycholożka kliniczna i psychoterapeutka. Kieruje Zakładem Psychoonkologii w warszawskim Centrum Onkologii – Instytucie im. Marii Curie-Skłodowskiej. Poza pracą z pacjentami prowadzi wykłady z psychoonkologii dla lekarzy i pielęgniarek. Specjalizuje się też w leczeniu depresji i terapii par w kryzysie.

Wpływ diety na powstawanie i leczenie nowotworów

W powstawaniu nowotworów główną rolę odgrywają trzy czynniki: zależność dziedziczna, wiek i czynniki zewnętrzne, a wśród nich na pierwszym miejscu jest sposób odżywiania. Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że za występowanie około 30% wszystkich nowotworów na świecie odpowiedzialne są czynniki dietetyczne.

Nieprawidłowe odżywianie jest, po paleniu tytoniu, drugą przyczyną chorób nowotworowych ludzi na świecie. Za każdym razem, gdy przygotowujemy posiłek, wybieramy przekąskę lub napój, podejmujemy decyzję, która ma pozytywny lub negatywny wpływ na nasze zdrowie. Szkodliwe czynniki zawarte w żywności mogą ulec dezaktywacji albo mogą prowadzić do inicjacji złożonego procesu karcinogenezy, czyli powstawania inwazyjnie rosnącej komórki nowotworowej.

  • Do czołowych zagrożeń w tym zakresie należą toksyny pochodzące z mikroorganizmów, a konkretnie z grzybów rozwijających się na produktach spożywczych, czyli mykotoksyny, a głównie Aspergillus flavus. Grzyb ten rozwija się na roślinnych produktach spożywczych przechowywanych w wilgotnych i ciepłych pomieszczeniach. Może on rozwijać się w postaci widocznej pleśni na owocach i warzywach przechowywanych w naszych domach, ale też np. na orzeszkach, którymi jesteśmy częstowani w miejscach publicznych. Rozwijająca się pleśń może być także niewidoczna dla oka. Długotrwałe spożywanie nawet niewielkich ilości tej toksyny może prowadzić do raka wątroby. Dlatego nie należy spożywać owoców i warzyw w części nadpsutych lub zbrązowiałych.
  • Kolejną grupą szkodliwych substancji zawartych w żywności są wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, spośród których najbardziej znany jest benzopiren. Występują one najczęściej w produktach mięsnych, które są poddawane niewłaściwie przeprowadzanym procesom wędzenia i wnikają w zewnętrzną powierzchnię tych artykułów. Mogą powstawać także podczas pieczenia oraz smażenia mięsa i ryb. Tworzenie tej grupy substancji można ograniczyć przez niestosowanie zbyt wysokich temperatur, nie należy też niepotrzebnie wydłużać czasu pieczenia. Benzopiren może występować również w warzywach liściastych, które uprawiane są w pobliżu dróg szybkiego ruchu i zakładów przemysłowych.
  • Innymi silnymi karcinogenami są nitrozoamina i inne nitrozwiązki. Powstają z nadmiaru azotanów i występują w warzywach z pól nawożonych np. pestycydami oraz w środkach konserwujących mięso, sery i piwo.
  • Otyłość, a zwłaszcza otyłość brzuszna, przyczynia się do podwyższenia stężenia hormonów i czynników wzrostu, które sprzyjają rozwojowi komórek nowotworowych. Zostało dowiedzione, że nadmierna zawartość tłuszczu w organizmie sprzyja rozwojowi nowotworu pęcherzyka żółciowego, trzustki, jelita grubego, piersi i macicy. Dlatego utrzymanie prawidłowej masy ciała przez okres całego życia jest ważne w profilaktyce nowotworowej.
  • Aktywność fizyczna współczesnych społeczeństw wyraźnie się zmniejszyła. Siedząca praca zawodowa, podróże w pozycji siedzącej, specjalistyczne urządzenia domowe, odpoczynek polegający na spędzaniu wolnego czasu przed telewizorem lub komputerem, powodują, że mamy bardzo ograniczoną aktywność fizyczną. Może to być czynnikiem predysponującym do raka jelit, macicy, piersi i prostaty. Brak ruchu jest też ważnym czynnikiem wpływającym na rozwój nadwagi i otyłości, które zwiększają ryzyko chorób nowotworowych.
  • Przeciwutleniacze (antyoksydanty) zmniejszają ryzyko rozwoju raka. Należą do nich: witamina C, witaminy E i A, selen, likopen, polifenole. Witamina C zawarta w żywności wspomaga naturalną odporność organizmu na nowotwory. Do najbogatszych źródeł witaminy C należą: natka pietruszki, papryka czerwona, owoce dzikiej róży, czarne porzeczki, owoce cytrusowe. Witamina E zawarta jest w ziarnach zbóż, zielonych warzywach liściastych, zielonym groszku, kukurydzy. Chroni ona nienasycone kwasy tłuszczowe przed rozpadem, odgrywa dużą rolę w stabilizacji błon komórkowych i jest wewnątrzkomórkowym antyoksydantem. Witamina A zawarta jest w żółtych i pomarańczowych warzywach a także w maśle, wątrobie i tranach. Witamina ta wzmacnia układ immunologiczny, hamuje mutacje nowotworowe, ochrania komórki przed szkodliwym promieniowaniem UV i zabezpiecza je przed złośliwymi transformacjami. Selen zawierają ryby morskie, wątroba cielęca i wołowa, drożdże, czosnek, kukurydza. Jest on bardzo silnym antyoksydantem. Likopen zawierają głównie pomidory. Polifenole zawarte są w zielonej herbacie, czerwonym winie, niektórych owocach.

 

Co jeść, jeśli już chorujesz

Zasady dotyczące zapobiegania powstawania raka powinny być stosowane również przez osoby po przebytej chorobie nowotworowej. A jaki powinien być sposób odżywiania osoby chorej na raka? W czasie choroby powinno się jeść 5-8 niewielkich posiłków dziennie. Potrawy myszą być lekkostrawne, bogate w pełnowartościowe białko, a więc chude mięso, ryby i nabiał, tłuszcze roślinne i złożone węglowodany. Ważne są także witaminy i składniki mineralne. Istotne jest też, aby nie jeść produktów wysokoprzetworzonych, solonych, wędzonych, peklowanych, konserwowych, a także zawierających cukry proste. Należy zatem wykluczyć z diety konserwy mięsne i rybne, przemysłowe wędliny, a zastępować je gotowanym lub pieczonym mięsem. Wykluczamy z diety również słodycze. Należy pić duże ilości wody, świeżych soków warzywnych (np. z dzikiej róży, głogu, pokrzywy).
Po zakończeniu leczenia onkologicznego możemy wiele zrobić, aby zabezpieczyć się przed nawrotem choroby. Amerykański Instytut Badań nad Rakiem opracował 10 zasad, których powinni przestrzegać zarówno ci, którzy są rekonwalescentami, jak również osoby starające się zapobiec rakowi:

  1. Unikaj słodkich napojów. Wysokosłodzone soczki, drinki i nektary są bardzo szkodliwe. Zrezygnuj z wysokoprzetworzonej żywności, która nie zawiera błonnika, za to mającej w swoim składzie dużo tłuszczu (gotowe dania, zupy itp.)
  2. Zachowuj prawidłową masę ciała; nie pozwól sobie na zbyt dużą nadwagę, ale jednocześnie nie doprowadzaj organizmu do nadmiernego wychudzenia.
  3. Ćwicz codziennie przez co najmniej 30 minut. W zależności od wieku i kondycji dobierz sobie odpowiedni rodzaj zajęć fizycznych. Pamiętaj, by nie zaczynać od zbyt forsownych ćwiczeń.
  4. Jedz warzywa i owoce, wprowadź do swojego menu pełne ziarna zbóż, fasolę i groch. Nie zapominaj też o kaszy.
  5. Ogranicz ilość spożywanego czerwonego mięsa (wołowina, wieprzowina, baranina) oraz wszelkich przetworzonych mięs (wędliny).
  6. Każda mama powinna, dla dobra swojego oraz dziecka, karmić swoje maleństwo piersią minimum do 6. miesiąca życia.
  7. Jeżeli pijesz alkohol, ogranicz jego ilość: jeden drink dziennie dla kobiety, dwa drinki dla mężczyzny.
  8. Ogranicz solenie potraw i kupowanie żywności bardzo solonej przez producenta.
  9. Bez konsultacji z lekarzem nie zażywaj żadnych suplementów, które mają cię chronić przed chorobą nowotworową.
  10. Takie same zasady polecamy rekonwalescentom po chorobie nowotworowej oraz tym, którzy chcą zrobić wszystko, co mogą, aby uniknąć tej choroby.

Oprócz wymienionych zasad pamiętaj, aby nie palić papierosów i nie przebywać w zadymionych pomieszczeniach. Warto zastanowić się co zrobić, żeby powstrzymać raka? Jak możemy zadbać o siebie, aby zminimalizować ryzyko  tej choroby? Stosujmy się do zasady: lepiej zapobiegać niż  leczyć.

A oto lista naszych sprzymierzeńców w walce z rakiem: różne rodzaje kapusty, brokuły, marchew, buraki czerwone, ziemniaki oraz wszystkie warzywa o zabarwieniu jasnoczerwonym, pomarańczowym, czerwonym i żółtym, morele, śliwki, brzoskwinie, czosnek, soja, zielona herbata, maliny, borówki, żurawina i wiśnie, ciemna czekolada, kurkuma, rozmaryn, winogrona, imbir, pomidory, oliwa z oliwek, olej rzepakowy i lniany, czerwone wino. Te niedoceniane przez nas produkty zawierają cenne substancje mające istotne działanie przeciwnowotworowe.

 

Copyright © Centrum Medyczne - Centrum 2016 by see-me.pl